Ten dzień rozpoczął się bardzo przyjaźnie dla prawie wszystkich, bowiem nasz arcygenialny szefunio wymyślił, iż dla jaj obudzi nas w środku nocy (ludzie, to była dopiero 10:12!!) i to jeszcze brutalnym sposobem... Nastawił budzik. Mimo jego starań wszyscy zignorowali pobudkę i spali dalej. Szef postanowił sięgnąć po drastyczniejsze środki... Zrobił śniadanie, na szczęście jego umiejętności w tym kierunku są bardzo słabe, więc zajęło mu to dwie godziny i dwadzieścia trzy minuty, a do tego efekt końcowy nie był w zapachu zachwycający, dzięki czemu zyskaliśmy na czasie.W końcu o 22:28 postanowiliśmy wstać i urządzić melanż. Niestety szef nam zagrodził drogę swoim tyłkiem w rozmiarze XXXXL.
S(szef): Nie przejdziecie!
RB(Rose Blood): Ale czemu?
S: Bo nie ma dżemu! Ha ha ha!!! - Jasne, był nieźle wkurzony, ale żeby takie riposty walić?
Ar(Aaron): Mówi się, bo masz sąsiadkę w szafie!
RB: Ale ja nie mam...
D(Daiwa): Zdradzasz mnie?!
RB: T_T
S: Jak możesz go zdradzać... I to z moją babcią?! Blood, masz szlaban!!!
RB: Ale ja...
S: Wykręcasz się??? Dostajesz misję karną!!!
RB: A mój partner???
J(ja): Czemu ja?
S: Właśnie, czemu on? Brał w tym udział O_o???
RB: No... I to jak. On to w ogóle ze wszystkimi... - Zabiję go kiedyś.
S: Hmmm... Na misję karną pójdziecie oboje.
Misję mieliśmy bardzo trudną, bowiem mieliśmy kupić parówki w Lidlu na pocieszenie Daiwie; biedny chłopak, załamał się psychicznie i postanowił zostać emo. Głównym problemem w całej misji był fakt, iż wywalili nas przez piwnicę i stwierdzili, że bez parówek nie mamy po co wracać. Zostaliśmy bez kasy, żarcia i bielizny na zmianę. Po chwili namysłu (trwała ona 20 min. i 35 sek. - Myślał głównie Rose Blood, ja odliczałem czas) postanowiliśmy zaiwanić pierwszy lepszy toi-toi i przeteleportować się nim do Lidla niczym Harry Potter. Niestety nasz plan się nie powiódł, ponieważ z naszego teleportera wyskoczyła jakaś krągła starsza pani i zaczęła nas gonić przez całe miasto wpychając nam jakieś; (cytuję) Dorodne limonki za pół ceny, 24 h. Uciekaliśmy przed nią tak długo, aż na naszej drodze pojawił się cel podróży - Lidl. Blood ułożył wstępny plan zabrania parówek do domu:
1. Bierzesz parówki.
2. Wsadzasz je w gacie.
3. Odwracasz uwagę ochroniarzy.
4. Za ich plecami wysadzasz sklep przy użyciu dynamitu.
5. Spokojnie wychodzisz, donośnie gwiżdżąc jak gdyby nigdy nic.
6. Wyciągasz parówki z gaci.
7. Wracasz do niezadowolonego szefa, który je wszystkie zjada i każe iść po następne.
Wszystko było w porządku, aż do nadejścia punktu nr. 3, kiedy to miałem odwrócić uwagę ochroniarza. Postanowiłem zrobić to w czym byłem najlepszy - zacząłem tańczyć flamenco w koronkowej bieliźnie (dużo było jej na wystawie), wywołało to jednak nieprzewidziany efekt, ponieważ w momencie wykonywania obrotu, moje poczynania zauważył Rose Blood i zamiast spokojnie wysadzić ten przybytek handlowy, porwał wózek pierwszej lepszej pani z dzieckiem, wskoczył na niego i wyjechał nim zabierając mnie po drodze. Ostatecznie wszystko skończyło się zgodnie z planem, ponieważ niezadowolony szef zeżarł wszystkie parówki i kazał iść po następne. Koniec :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz